środa, 2 grudnia 2009

70 rocznica Sonderaktion Krakau- Nie zapomnimy tej śmierci

Nie zapomnijcie tej śmierci

dr hab. Krzysztof Stopka
2009-12-01, ostatnia aktualizacja 2009-12-01 15:48

Ich winą było to że byli inteligentami polskimi. W listopadzie minęła 70. rocznica Sonderaktion Krakau

Małgorzata Skowrońska: - Prawie 8 tys. studentów rozpoczęło w tym roku naukę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Myśli pan, że oni wiedzą, co to było Sonderaktion Krakau?

Dr hab. Krzysztof Stopka*: - Nie wiem. Uniwersytet nie zaniedbuje pamięci wydarzeń z 6 listopada 1939 r., ale w tych rocznicowych uroczystościach bierze udział wyselekcjonowana grupa. Przychodzą wciąż rodziny tych, którzy byli w Sachsenhausen. Rok temu zmarł ostatni więzień prof. Józef Wolski. Studentów garstka.

Może gdyby powstał uniwersytecki "Katyń", film, byłoby łatwiej młodym ludziom zrozumieć to, co stało się 70 lat temu?

- Rzeczywiście nikt nie nakręcił o tym wydarzeniu filmu, choć Sonderaktion Krakau pojawia się w epizodach m.in. właśnie w "Katyniu" Wajdy, w filmie "Karol - człowiek, który został papieżem" Giacomo Battiato i w niegdyś bardzo popularnym serialu pt. "Polskie drogi". U Wajdy salę 66, w której hitlerowcy aresztowali profesorów i wykładowców, gra reprezentacyjna aula Collegium Novum. Dziś w sali, z której hitlerowcy rzeczywiście ich wywlekli, odbywają się wykłady. Zmienił się tylko numer i patron. Wtedy to była sala im. Mikołaja Kopernika, a dziś Józefa Szujskiego i ma numer 56. Aresztowano wtedy 184 osoby (142 z UJ, 22 z Akademii Górniczej, 3 z Akademii Handlowej, 1 z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, 1 z Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, 3 studentów UJ, 6 nauczycieli szkół średnich i 6 przypadkowych ludzi).

Niemcy użyli podstępu, obwieszczając, że odbędzie się wykład SS-sturmbannführera Bruno Müllera na temat "niemieckiego punktu widzenia w sprawie nauki i szkolnictwa wyższego". Nikt nie przeczuwał, że to pułapka?

- We wrześniu rządził w Krakowie Wehrmacht. Instytucje, w tym szkoły i uczelnie, miały podjąć pracę. Rektor uniwersytetu Tadeusz Lehr-Spławiński zaczął organizować rok akademicki. Poinformował o tym władze niemieckie. Sprzeciwu nie było. Trzeba pamiętać, że w Krakowie wciąż żywe były tradycje monarchii austriackiej. Dlatego zaproszenie na wykład w sytuacji, gdy nikt z profesorów nie zrobił nic nielegalnego, nie wydawało się groźne. Oni szli na ten "wykład" w poczuciu wielkiej odpowiedzialności za losy uniwersytetu i nauki polskiej. Ubrali się elegancko w garnitury, żeby wysłuchać tego, co ma do powiedzenia przedstawiciel władz okupacyjnych. Nie przeczuwali, że to może być podstęp.

Byli wśród nich profesorowie, adiunkci, asystenci. Ich winą było to, że byli inteligentami polskimi. Bruno Müller w chwili aresztowania powiedział: "Tutejszy uniwersytet rozpoczął wasz rok szkolny bez wcześniejszego uzyskania zgody władz niemieckich. Jest to przejaw złej woli. Poza tym ogólnie wiadomo, że wykładowcy byli stale wrogo usposobieni do nauki niemieckiej. To są powody, dla których wy wszyscy [...] zostaniecie posłani do obozu koncentracyjnego".

Dlaczego Niemcy nie aresztowali tych, którzy nie stawili się na wykład?

- Ta zagadka nurtuje historyków. Zwłaszcza w kontekście niemieckiej skrupulatności. Być może Niemcy liczyli na to, że na spotkanie z władzami przyjdzie cały uniwersytecki establishment, potem może jakąś rolę w zaniechaniu prześladowań w Krakowie odegrały protesty międzynarodowe. Informacje o aresztowaniu profesorów ukazały się w najważniejszych gazetach, m.in. w "Le Figaro", "The Times", "Morning Herald Tribune". Sam kryptonim akcji, czyli Sonderaktion Krakau (Akcja Specjalna Kraków), powstał w nieznanych okolicznościach, może w kręgach rodzinnych, w literaturze pojawił się w latach 60. Nie ma go natomiast w żadnym z hitlerowskich dokumentów.

Na kartach więźniów Niemcy pisali, że powodem aresztowania była "akcja przeciw profesorom uniwersyteckim" (Aktion gegen Univ. Professoren). Kryptonim Sonderaktion Krakau jest nieco fałszywy, gdyż sugeruje, że miała to być akcja tylko przeciw profesorom krakowskim. Wiemy natomiast, że zaplanowano akcję przeciw całej inteligencji, nie tylko w Krakowie.

Więźniów przewieziono najpierw do więzienia przy Montelupich. Przez Wrocław trafili do obozu Sachsenhausen w Oranienburgu pod Berlinem.

- We Wrocławiu podzielono ich na dwie grupy rozmieszczone w dwóch więzieniach. Jedni wylądowali w celach zbiorowych, inni w pojedynczych. Było im ciężko, ale byli więźniami, których obowiązywał regulamin. Mieli swoje prawa. Jeszcze wierzyli, że Niemcy, naród "wysokiej kultury", będą przestrzegali międzynarodowych konwencji. 28 listopada, gdy dotarli do obozu Sachsenhausen, przestali być zwykłymi więźniami. Dla esesmanów nie byli nawet ludźmi.

Wstawali o godz. 5.30. Wielogodzinne apele dla starszych profesorów były nie do wytrzymania. Zima 1939/40 była bardzo ciężka, a oni musieli stać na mrozie. Ze wspomnień tych, którzy przeżyli, wiemy, że naziści zmuszali ich do różnych zajęć, a zwłaszcza do bezsensownego, męczącego i upadlającego stania w barakach między apelami (tzw. Stehkommando). A oni przy tych wszystkich okropnościach znaleźli siły na zorganizowanie około 300 odczytów naukowych, które kończyły się dyskusjami. Odbywały się też kursy językowe z niemieckiego, francuskiego, czeskiego, węgierskiego, tureckiego. Panowie profesorowie zorganizowali też zajęcia ze stenografii.

Obozowe warunki były koszmarne. Starsi i schorowani nie wytrzymywali. Jeszcze w Sachsenhausen zmarło 13 osób. Kolejne cztery tuż po opuszczeniu obozu. Sześć nieco później w wyniku chorób wyniesionych z obozu w Sachsenhausen. Zamordowano też dwóch profesorów, którzy trafili do Mauthausen-Gusen (Wiktor Ormicki) i Buchenwaldu (Joachim Metallmann).

Część tych, którzy przeżyli, została zwolniona w 1940 r. Niemcy nagle zaczęli przestrzegać międzynarodowych konwencji?

- Zadziałała presja międzynarodowej opinii publicznej. Rodziny zatrzymanych uruchamiały wszystkie kontakty. Kolegów bronili nawet niemieccy slawiści. Odezwali się też sojusznicy Niemiec - Węgrzy i Włosi. Do Watykanu dotarł list z opisem tego, co wydarzyło się w Krakowie. Nazwiska i szczegóły niemieckiej akcji spisano na kawałku materiału. Zaszyty w futrze Luciany Frassati-Gawrońskiej [córki adwokata i dziennikarza włoskiego, właściciela dziennika "La Stampa", małżonki polskiego dyplomaty Jana Gawrońskiego, ambasadora polskiego w Wiedniu] dotarł do papieża. Interweniował też Benito Mussolini.

Po oswobodzeniu 8 lutego 1940 r. najstarszych profesorów przekazano Mussoliniemu pamiątkowy album z dziełami malarskimi Wyspiańskiego z dedykacją: "Dla Duce". Niemcy zwolnili profesorów nie z racji ich złego stanu zdrowia, ale z powodu protestów międzynarodowych. Wnioski wyciągnęli szybko. Profesorów we Lwowie nie wieźli do obozów w Rzeszy. Wymordowali ich od razu.

Niemcy w muzeum, które powstało w dawnym obozie Sachsenhausen, otwierają 21 listopada wystawę poświęconą pamięci ofiar Sonderaktion Krakau.

- Sami wyszli z tą inicjatywą. Zatytułowali ją "Zapomniane ofiary?". Nawet się nieco obruszyliśmy. Jak to zapomniane? My pamiętamy. Nasza wystawa w Archiwum UJ ma tytuł "Sonderaktion Krakau w kulturze pamięci Uniwersytetu Jagiellońskiego" i motto: "Nie zapomnijcie naszej śmierci. Nie dajcie jej zmarnować". To słowa umierającego prof. Stanisława Estreichera, jednej z pierwszych ofiar Sachsenhausen. Nie chcemy obwiniać kolejnych pokoleń Niemców, ale chcemy, żeby pamiętano. Ku przestrodze.

* Dr hab. Krzysztof Stopka - historyk, dyrektor Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego

http://wyborcza.pl/1,75515,7319285,Nie_zapomnijcie_tej_smierci.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz