Tania w utrzymaniu
Wojciech Orliński
2009-12-01, ostatnia aktualizacja 2009-11-26 15:26
Ja mogłam chwycić za broń izraelskiego żołnierza, żeby uniemożliwić mu strzał, bo mam urodę typowo europejską. Gdyby to samo zrobiła kobieta o arabskiej urodzie, już by nie żyła
Najwięcej sławy przyniosło ci przerwanie konferencji prasowej generała Sancheza w Bagdadzie?
Tak, pokazali mnie nawet w CNN. To było w roku 2003, wtedy jeszcze oficjalna wersja była taka, że sytuacja w Iraku jest już całkiem pod kontrolą. Generał Ricardo Sanchez prowadził cotygodniowe konferencje prasowe w Zielonej Strefie w Bagdadzie, na których mówił o kolejnych sukcesach misji stabilizacyjnej. Ja byłam w Basrze i w Bagdadzie z ramienia międzynarodowej organizacji Voices in the Wilderness, czyli 'głos wołającego na puszczy' - ona dokumentowała bezsens sankcji jeszcze wobec reżimu Saddama, pokazując ich realne skutki, wcale nieuderzające w reżim, tylko w ludzi. Widziałam straszne rzeczy, zupełnie niepasujące do oficjalnej wersji. Przemyciłam z koleżanką na tę konferencję dwujęzyczny transparent 'Masakra trwa nadal' i udało mi się pokazać do kamer zdjęcie rodziny Abu Kawas, którą amerykańscy żołnierze bez powodu zabili w dzielnicy Sulejch. Nie było żadnych przeprosin, żadnych wyjaśnień - po prostu zabili, bo mogli to zrobić bezkarnie. Konferencję przerwano, żołnierze wynieśli mnie siłą z sali i zagrożono nam wtrąceniem do obozu, straszono potraktowaniem jak terrorystów. Nasz kolega z Reutersa był prześladowany tylko za to, że siedzieliśmy z nim na tej konferencji przy jednym stoliku, potem go nie dopuścili na konferencję Rumsfelda. Podobno nasze zdjęcia rozdano żołnierzom, żeby szczególnie uważali na mnie i na moją koleżankę.
Ale co ty tam w ogóle robiłaś?
Zajmowałam się kwestią ekonomicznej grabieży Iraku, za co odpowiadał Marek Belka. We współpracy z amerykańskimi związkowcami pomagaliśmy się organizować irackim pracownikom przemysłu wydobycia ropy naftowej - powstały irackie związki zawodowe. Zresztą to akurat był sukces, robotnicy się zorganizowali i udaremnili prywatyzację, przemysł naftowy pozostaje na razie własnością Iraku.
Ale dlaczego Polka z Londynu pakuje się w tak niebezpieczne miejsca i naraża się dla obcych ludzi?
Pewnie decyduje właśnie to, że nie jestem ani typową Polką, ani typową Angielką. Urodziłam się w Londynie w rodzinie andersowskiej emigracji. Chodziłam do polskiej szkoły w sobotę, do polskiego kościoła w niedzielę, a w każdy wtorek do polskiego ośrodka w Hammersmith, gdzie uczyłam się tradycyjnych tańców. Rodzice wychowywali mnie na Polkę, chociaż więc dorastałam wśród Anglików i Angielek, nie czułam się jedną z nich. Od najmłodszych lat najlepiej czułam się wśród takich nietypowych londyńczyków. Myślę, że to mnie uczyniło wrogiem wszelkiego rasizmu, nacjonalizmu.
Ale żeby opuścić bezpieczne londyńskie ulice i się dobrowolnie pakować w bliskowschodnie piekło...
To, po pierwsze, nie jest piekło, tam naprawdę jest bardzo pięknie. A po drugie, londyńskie ulice wcale nie są takie znowu bardzo bezpieczne. Najpierw, w latach 90., działałam właśnie w organizacji Reclaim The Streets, czyli Odzyskać Ulice. To jest taki kolektyw artystyczno-polityczny, który organizuje happeningi mające ludziom przypomnieć, że ulice należą do całego społeczeństwa, a nie tylko do kierowców i kapitału. Byliśmy atakowani przez prawicowe bojówki oraz policję, więc założyliśmy własną bojówkę - WOMBLES. Nazwa nawiązuje do bajek dla dzieci, ale jednocześnie jest skrótem - White Overalls Movement Building Libertarian Effective Struggle ('ruch białych kombinezonów na rzecz budowy skutecznej walki libertariańskiej'). To było połączenie walk ulicznych z teatrem politycznej pantomimy, nasze działania były bardzo teatralne, ale czasem skuteczne, udawało nam się na przykład przebić przez linie policyjne i ułatwiać masowe protesty na ulicy. Czułam się na tyle zaprawiona w ulicznych walkach w Londynie, że nie bałam się pojechać na Zachodni Brzeg.
Dlaczego właśnie tam? Jest tyle miejsc na świecie, gdzie ludzie cierpią i czekają na pomoc...
To się wszystko zaczęło od czytania o Palestynie. Miałam znajomych - żydowskie koleżanki, które pojechały na Zachodni Brzeg działać w Międzynarodowym Ruchu Solidarności (International Solidarity Movement), który powstał jako odpowiedź na cierpienia Palestyńczyków. Poza tym na moje zaangażowanie wpłynęła historia mojego ojca. Najpierw był więziony dwa lata na Syberii, a potem wydostał się z ZSRR razem z armią Andersa. Palestyna była wtedy pod brytyjską okupacją i polskie wojsko przez pewien czas pełniło funkcję okupanta. Mój ojciec stacjonował w pobliżu Strefy Gazy i po raz pierwszy tę nazwę usłyszałam w jego wspomnieniach. On uwielbiał Palestynę. Pisał w pamiętniku, że czuł się tam jak u siebie. Ale jednocześnie był pionkiem historii, okupantem wbrew woli. A przecież ojciec i jego towarzysze przystali do armii Andersa, żeby walczyć o wolność swojego kraju, a nie żeby zniewalać inne kraje. To też sprawiło, że czuję, że mam dług wobec tej ziemi.
Ja mogłam chwycić za broń izraelskiego żołnierza, żeby uniemożliwić mu strzał, bo mam urodę europejską. Gdyby to zrobiła kobieta o arabskiej urodzie, już by nie żyła. A ja uważam, że życie jest zbyt krótkie, by je marnować - trzeba tworzyć historię, a nie być pionkiem.
Słuchaj, ale po co w ogóle narażać swoje życie, skoro od takich spraw jest ONZ, Czerwony Krzyż itd.?
Właśnie te organizacje nie mogą się zajmować takimi sprawami. My jesteśmy nieformalną siecią ochotników, którzy jadą na własną odpowiedzialność. Nie wiem, jak to powiedzieć po polsku, po angielsku to się nazywa 'grassroots'...
Właśnie, nie ma dobrego polskiego odpowiednika - my mamy dużo dobrych słów, by określić, że jacyś oni coś za nas robią, ale brak nam słów na określenie oddolnej akcji obywatelskiej.
No więc my jesteśmy właśnie taką organizacją oddolną - jak korzenie trawy. Tymczasem ONZ czy nawet jakaś formalnie działająca organizacja pozarządowa (NGO) po prostu nie może wysłać obserwatorów do palestyńskiego osiedla w tak zwanej strefie buforowej, w której wojsko izraelskie po prostu strzela, do kogo chce i kiedy chce. Oni nie mogą narażać swoich pracowników na tak duże ryzyko śmierci czy kalectwa, to byłoby nielegalne. Dlatego takie profesjonalne instytucje są skazane na działanie w jakichś 'zielonych strefach', jak ten wydzielony rządowy sektor w Bagdadzie. Ludzie poza taką strefą byliby już pozostawieni własnemu losowi, gdyby nie ochotnicze organizacje takie jak nasza. Poza tym ludzie niewychodzący poza Zieloną Strefę przestają rozumieć, co się dzieje, nie znają ludzi, którym w teorii mają pomagać, łatwo przed nimi ukryć prawdę.
To jak to wyglądało w praktyce - wysiadłaś z samolotu i zaczepiłaś pierwszego z brzegu Araba, że 'dzień dobry, chciałabym się zapisać do Al-Fatah'?
Nie do Al-Fatah, tylko do ISM - International Solidarity Movement (Ruchu Międzynarodowej Solidarności). Przyłączyłam się do niego, jeszcze zanim tam pojechałam, w tym ruchu już działało wielu moich znajomych z Reclaim The Streets. Organizację założyli w roku 2001 Palestyńczycy i Izraelczycy, nie stosuje ona żadnej przemocy, po prostu chce, żeby na Zachodnim Brzegu i w Gazie byli świadkowie tego, co tam robi izraelska armia okupacyjna. Staramy się pomagać rannym, nie dopuszczać do eskalacji przemocy albo stajemy na drodze buldożerów, które niszczą palestyńskie domy.
I te buldożery się zatrzymują?
Nie zawsze. W roku 2003 Amerykanka Rachel Corrie została żywcem rozjechana przez izraelskiego kierowcę. Miała 23 lata. Parę tygodni później na moich oczach inny Amerykanin Brian Avery został postrzelony w twarz przez żołnierzy z transportera, stracił oko i kość policzkową. Potem Tom Hurndall, obywatel brytyjski, został zabity strzałem w głowę.
W jaki sposób izraelska ambasada potem tłumaczy rządom USA czy Wielkiej Brytanii zabicie ich obywatela - 'Ups, sorki, myśleliśmy, że to Arab'?
Oficjalne wersje są takie, że albo w ogóle nie zauważyli wolontariusza i całkiem niechcący go rozjechali buldożerem, albo że wcale nie był to pokojowy wolontariusz, tylko uzbrojony terrorysta. Taka była izraelska wersja śmierci Toma Hurndalla - że zabili uzbrojonego żołnierza w mundurze, atakującego izraelskie pozycje. Tylko że Hurndall, jak my wszyscy, był nieuzbrojony i miał na sobie odblaskową kamizelkę. Zawsze je nosimy. Jest na nich wielojęzyczny napis DOCTOR albo PRESS. Na zdjęciach incydentu wyraźnie widać, że Hurndall jest nieuzbrojony, oznakowany i zginął, nikogo nie atakując, tylko próbując wyprowadzić palestyńskie dzieci ze strefy snajperskiego ostrzału. Oni zawsze wiedzą, kogo mają na muszce. Świadomość, że to jest nieuzbrojony obywatel USA albo Unii Europejskiej, czasem powstrzymuje ich przed strzałem, ale nie zawsze.
I z Zachodniego Brzegu pojechałaś do Iraku?
Tak, do Bagdadu i Basry, ale tam już było zbyt niebezpiecznie. W Palestynie nie ma porwań dla pieniędzy, więc człowiek boi się tylko jednej strony - izraelskiej armii. Palestyńczycy obcokrajowcom nic nie robią, natomiast w Iraku realnym zagrożeniem byli sami Irakijczycy - ludzie dawnego reżimu, gangsterzy porywający dla pieniędzy. Tam odblaskowa kamizelka z napisem PRESS nikogo nie powstrzyma przed pociągnięciem za spust.
I po Iraku postanowiłaś pojechać do Strefy Gazy, żeby tam odsapnąć od niebezpieczeństwa.
Na początku wróciłam do Anglii i trochę pracowałam jako dziennikarski wolny strzelec oraz jako organizatorka związków zawodowych, szczególnie z polskimi pracownikami, w Manchesterze i Liverpoolu, a później w Londynie dla PLATFORM, interdyscyplinarnej organizacji łączącej działania artystyczne z kwestiami ekologii i praw człowieka. Czułam się jednak niespełniona i sfrustrowana. Pracodawcy zwalniali polskich działaczy związkowych i rozbijali nasze związki. Wiesz, miałam wtedy życie mniej więcej takie jak ty - siedziałam w klimatyzowanym budynku i stukałam w komputer. Tylko że strasznie mi z tym było nudno, uważałam, że to, co robię, nie ma praktycznego znaczenia. Miałam narzeczonego, którego zupełnie nie interesowały te wszystkie moje bliskowschodnie przygody. To był poważny powód naszych konfliktów i w konsekwencji - bolesnego rozstania. Usłyszałam wtedy, że moi przyjaciele zakładają organizację Free Gaza Movement.
Nazwa Ruch Wolnej Gazy już brzmi jak jakaś partyzantka...
Nie, to oczywiście też jest ruch ludzi niestosujących przemocy, tylko najwyżej padających jej ofiarą. Strefa Gazy jest gettem odciętym od świata. Ma lądową granicę z Izraelem i Egiptem, bardzo pilnie strzeżoną. Jedyny sposób na przełamanie blokady to droga morska...
Zaraz, dlaczego właściwie bratni arabski Egipt nie otworzy granicy?
Wrogiem, którego Egipt boi się najbardziej na świecie, jest demokracja, a mieszkańcy Strefy Gazy są bardzo przyzwyczajeni do takiego pomysłu, że swoich przywódców wyłaniają w wolnych wyborach. Egipt jest dyktaturą, która ewoluuje w stronę monarchii - władza ma przejść w rodzinie panującej z Mubaraka seniora na jego syna. Władcy Egiptu nie chcą więc, żeby wśród egipskich obywateli roznosiły się takie wywrotowe hasła jak wybieranie prezydenta przez obywateli. Free Gaza od zeszłego roku próbuje przełamać tę blokadę - wypływamy z Cypru prywatnymi jachtami i dobijamy do brzegu w Strefie Gazy. Tam były porty, ale są nieużywane od 40 lat. Palestyńscy urzędnicy zrobili dla nas nowe pieczątki, żebyśmy formalnie mogli przekraczać granicę morską.
Oni mają prawo do kontroli granic? Jakie to państwo z punktu widzenia prawa międzynarodowego - Izrael, Egipt, Autonomia Palestyńska?
Nie wiadomo, to temat sporny. Izrael określa Gazę jako 'wrogie terytorium' i formalnie nie uważa jej za swoją część. Jest międzynarodowe prawo dotyczące terytoriów okupowanych, ale Izrael oficjalnie wycofał się z Gazy i twierdzi, że to już nie okupacja, tylko oblężenie. Prawda jest taka, że Izrael kontroluje granicę morską, powietrzną i lądową Gazy, kontroluje całą infrastrukturę, a przede wszystkim regularnie atakuje obywateli Gazy lub organizuje pozasądowe zabójstwa liderów palestyńskiego ruchu oporu. W każdym razie ta pierwsza łódka z ruchu Free Gaza była pierwszym statkiem, który dotarł do brzegów Gazy od 1967 roku. To była misja humanitarna, do Gazy dotarli w ten sposób lekarze i ratownicy medyczni. Był wśród nas ocalony z Holocaustu.
Żeby Izraelowi bardziej niezręcznie było was po prostu zatopić?
Coś w tym rodzaju. Ja przypłynęłam czwartą łódką, potem dotarła piąta - i to był koniec, bo się zaczął atak na Gazę i flota izraelska zatrzymała dwie ostatnie łódki.
Jak się w ogóle żyje w takim oblężeniu? Tam w ogóle było coś do jedzenia?
Było, ale bardzo drogie i w za małych ilościach. Ludzie po dwa dni stali w kolejce po mąkę. Wszystko do Gazy jest dostarczane tymi tunelami, naprawdę wszystko - żywność, motocykle, cement na budowę. Izrael ciągle je próbuje niszczyć, wpuszczają tam gaz, żeby wytruć ludzi. Więc nic dziwnego, że towary dostarczone w ten sposób kosztują fortunę. W Gazie część żywności produkuje się na miejscu. Jednak wojsko Izraela od dziewięciu lat systematycznie niszczy pola uprawne, drzewa oliwne, budynki gospodarskie. Widziałam, jak ludzie próbowali zbierać na polu pietruszkę i izraelskie wojsko strzelało do nich, bo pole było blisko 'strefy buforowej', którą armia izraelska wciąż jednostronnie powiększa. Teraz, podczas tej inwazji, też niszczyli przede wszystkim pola uprawne, bo te są najbliżej tej strefy.
A wolno im chociaż łowić ryby?
Tak, ale Izrael często ostrzeliwuje wszystkie łodzie rybackie, które są 'za duże' albo odpływają ledwie kilkaset metrów od brzegu. A jak nie strzelają, to zalewają łódź cuchnącą cieczą, żeby ryby się nie nadawały do spożycia. Izrael robi wszystko, żeby w Strefie Gazy nie było możliwe normalne życie. My tam jechaliśmy tylko po to, żeby pomagać ludziom - zrobiłam kurs pierwszej pomocy, nie jestem lekarzem, ale wiem, jak pomóc ofierze wypadku, zanim przyjedzie prawdziwy lekarz. Tylko że podczas ataku na Gazę my mogliśmy tylko zbierać trupy, bo Izrael specjalnie atakował tak, żeby ginęło jak najwięcej cywilów. Zresztą nas też zabijali - zginęło 16 cywilnych ratowników, 39 raniono. Najbardziej im zależy na tym, żeby nie było świadków tego, co się tam dzieje, dlatego zaczęli atak w grudniu, kiedy większość dziennikarzy wyjechała na święta.
Jak się stamtąd wydostałaś?
Przez egipskie przejście Rafah. Nigdy nie wiadomo, kogo oni przepuszczą, a kogo nie, ludzie czekają miesiącami na pozwolenie przekroczenia granicy. Ja czekałam pięć dni, bo prawdopodobnie nie mieli mnie na żadnej czarnej liście. Tam człowiek z brytyjskim paszportem jest lepiej traktowany od Palestyńczyka. Egipscy strażnicy traktują ich z niewyobrażalnym chamstwem, na moich oczach wyrzucili komuś paszport przez okno i krzyczeli: 'Nigdy stąd nie wyjedziesz, ty taki owaki'.
Kiedy ja czytam o takich miejscach jak Strefa Gazy i usiłuję sobie wyobrazić, co ja bym zrobił na miejscu ich mieszkańców, to podstawowa odpowiedź to próba ucieczki. Dać łapówkę, zachachmęcić, nie wiem, ale wydostać siebie i rodzinę.
Toteż tak to wygląda - tam na przejściu granicznym koczuje tłum ludzi usiłujących wydostać się do Egiptu. Ale ta granica jest otwarta tylko raz na parę miesięcy. Poza tym ponad 50 tys. ludzi w Strefie Gazy czeka na paszport, którego nie mogą dostać z powodu braku papieru. Papier przecież też jest przemycany tunelami. Tak więc nawet za łapówkę nie wszystko tu się da załatwić. Ci ludzie naprawdę są tam w praktyce uwięzieni. Teraz chcę tam wrócić...
Słucham?
Planujemy tym razem przełamanie blokady wielką międzynarodową akcją - żeby z Cypru wypłynęło co najmniej pięć łodzi pod różnymi flagami. Marzy mi się wśród nich polska łódź pod polską flagą. Chociaż pewnie polskie państwo by wtedy wysłało wojsko, żeby nas zatrzymać? Nie ufam polskiemu państwu. Mam pełne prawo do polskiego paszportu, ale bezpieczniej się czuję z brytyjskim. Przecież to państwo jest tak niewiarygodnie służalcze wobec USA, że mogliby mnie tu zamknąć za rzekome wspieranie terrorystów.
No wiesz, Hamas to jednak nie jest organizacja dobroczynna, a tymi tunelami idzie także broń...
Hamas wygrał w Strefie Gazy demokratyczne wybory, więc nie można z nimi nie współpracować. Ale nie wciągniesz mnie w rozmowę o polityce, ja nie widzę swojej roli tak, że mam pouczać Palestyńczyków o tym, na kogo mają głosować. Ja chcę tylko pomagać zwyczajnym ludziom i chcę dążyć do tego, żeby mogli prowadzić zwyczajne życie na swoich terenach. Żeby tam mógł zapanować pokój, to najpierw musi być sprawiedliwość i tak, że człowiek może prowadzić gospodarstwo, łowić ryby, posłać dzieci do szkoły. Jak mu to zabierzesz, to będzie stawiać opór - co w tym dziwnego?
Izrael mówi to samo, że tam też ludzie nie mogą normalnie żyć, bo są ostrzeliwani ze Strefy Gazy...
Toteż ja chcę tylko jednego: żeby Izrael w swoich działaniach przestrzegał prawa międzynarodowego, które gwałci od 60 lat. Izrael nie ma prawa burzyć dwóch tysięcy palestyńskich domów we Wschodniej Jerozolimie. Mur na Zachodnim Brzegu jest nielegalny - zgodnie z wyrokiem Trybunału Międzynarodowego z 2005 roku - podobnie jak wszystkie osiedla izraelskie na Terytoriach Okupowanych. Są międzynarodowe konwencje określające, jak traktować ludność cywilną podczas walk zbrojnych albo jakie humanitarne względy powinny być zachowane podczas blokady morskiej.
Nie byłbym sobą, gdybym nie spytał - z czego ty żyjesz? Bo ja się zgadzam, że to jest nudne, tak siedzieć w redakcji i stukać w klawisze, ale jakbym pomyślał, że mam na własny koszt lecieć na Cypr i stamtąd się przedzierać do Gazy, to po pierwsze - boję się, a po drugie - nie stać mnie!
Toteż ja nie lecę na własny koszt - bilet mi daje organizacja. Jest wielu ludzi, którzy by chcieli pomóc, ale z różnych powodów nie mogą pojechać do Gazy, mogą nam przekazywać choćby niewielkie wsparcie przez paypal albo kartę kredytową na stronie freegaza.org. Pomagają nam różne organizacje, w tym izraelska lewica. Mamy kilkuset sponsorów, organizacje i osoby prywatne. A poza tym, jak już tam jestem, to różne redakcje chętnie mi płacą za korespondencję, bo jako wolontariusz docieram w miejsca, w które nie dotrze korespondent. Podczas mojego pobytu w Gazie sprzedałam trochę relacji do 'Guardiana' czy do 'Heralda', zarobiłam jakiś tysiąc funtów. A że nie mam męża, nie mam domu, nie mam dzieci - to nie mam też wydatków. Jestem więc tania w utrzymaniu!
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53662,7299141,Tania_w_utrzymaniu.html?as=1&ias=3&startsz=x
środa, 2 grudnia 2009
Tania w utrzymaniu
Etykiety:
Ewa Jasiewicz,
Gaza,
Irak,
Izrael,
Palestyna,
Voices in the Wilderness,
wolontariat,
WOMBLES
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz