niedziela, 13 grudnia 2009

Wielki Kryzys po 80 latach. Kapitalizm z ludzką twarzą

Wielki Kryzys po 80 latach. Kapitalizm z ludzką twarzą

Wielki Kryzys nie tylko wyniósł do władzy Hitlera i wychował pokolenie intelektualistów zafascynowanych sukcesem gospodarczym ZSRR. Z niego narodziło się także demokratyczne społeczeństwo dobrobytu

Kryzys lat 30. - zanotował dwadzieścia lat po tej katastrofie ekonomista John Kenneth Galbraith - był nie tylko "najbardziej niszczycielski ze wszystkich". Był także dla ekonomistów "szczególnie kłopotliwy". W eseju pod wymownym tytułem "Ekonomia a tradycja rozpaczy" Galbraith pisał: "Współczesna teoria skwitowała go jako samokorygujący się. Jeśli samokorygujący się, był nieunikniony, a jeśli nieunikniony - był nie do zniesienia".

Galbraith jest dziś zapomniany. W latach 50. i 60. był jednak gwiazdą. Jak twierdzi historyk gospodarki prof. Bradford DeLong z Princeton, był też być może najbardziej wpływowym amerykańskim ekonomistą XX w. Galbraith pisał książki o takich tytułach jak "Teoria kontroli cen" czy "Społeczeństwo dobrobytu". W 1929 r. miał 21 lat, należał więc do pokolenia ukształtowanego przez Wielki Kryzys. W czasie wojny był wicedyrektorem amerykańskiego Urzędu Kontroli Cen - w dużym stopniu dzięki Galbraithowi Ameryce udało się osiągnąć ogromny wzrost produkcji wojennej (a więc finansowanej przez państwo), trzymając inflację w ryzach. W latach 60. był doradcą prezydentów Kennedy'ego i Johnsona, którzy rozbudowywali amerykański system świadczeń socjalnych.

Wiele z tego, co pisał - a co bezpośrednio po wojnie leżało w centrum głównego nurtu myśli ekonomicznej na Zachodzie - brzmi dziś jak niepojęta lewacka herezja. "Nędzne spożycie biedaków wynika częściowo z przesadnych wymagań bogaczy" - pisał Galbraith w "Społeczeństwie dobrobytu". "Dla jednych i drugich nie wystarcza, a bogacze dostają znacznie więcej, niż im potrzeba. Gdyby to było możliwe, należałoby jakoś nierówności zaradzić, żaden bowiem wrażliwy człowiek nie może pozostawać obojętny na społeczne napięcia i konflikty, które nierówność rodziła".

Powojenne państwo dobrobytu przede wszystkim miało wyeliminować niepewność wbudowaną w rynek - a więc usunąć strach przed bezrobociem, chorobą i nędzą. Miało zmniejszać ciężar cyklicznych kryzysów kapitalizmu, organizując roboty publiczne i na różne sposoby pompując w gospodarkę pieniądze. Miało także otoczyć opieką obywatela od kołyski po grób. Jeżeli urodziłby się chory, państwo miało utrzymywać go przez całe życie. Jeżeli miałby biednych rodziców, państwo zapłaciłoby za szkołę. Jeżeli byłby zbyt chory, aby pracować, państwo wypłacałoby mu zasiłek, a kiedy się zestarzeje - emeryturę. Po śmierci państwo wypłaciłoby zasiłek jego dzieciom i dało pieniądze na pogrzeb.



Kolosalne bagno

Oczywiście nie wszystkie te idee były nowe. Dopiero w czasie Wielkiego Kryzysu stały się przedmiotem polityki głównego nurtu, a nie utopijnymi rojeniami socjalistów. Ubezpieczenia emerytalne i zdrowotne wprowadzano w różnych krajach Europy od końca XIX w. Dopiero jednak Wielki Kryzys zrobił z nich naczelne zadanie państwa - przestały być rozproszonymi reformami, a stały się kręgosłupem organizacji życia społecznego.

Takie radykalne przewartościowanie myślenia o roli państwa w życiu społecznym było możliwe tylko dlatego, że kryzys rzeczywiście wywrócił świat do góry nogami. Współczesnemu mieszkańcowi Zachodu - a nawet Polakowi wychowanemu, jak niżej podpisany, w peerelowskim państwie niedoboru - trudno dziś zrozumieć, jak był głęboki. We współczesnym doświadczeniu nie ma, na szczęście, nic porównywalnego.

Kryzys doświadczył Polskę najciężej ze wszystkich krajów, których losy analizują autorzy niedawno wydanej historii gospodarczej Europy pomiędzy wojnami (Ch. Feinstein, P. Temin, G. Toniolo, "The World Economy Between the World Wars", Oksford 2008). W 1932 r. produkcja przemysłowa wynosiła zaledwie 58 proc. poziomu z 1929 r., a wartość eksportu - tylko 38 proc. W Niemczech załamanie gospodarcze było nieco mniejsze (odpowiednio 61 i 45 proc.).

Dane dotyczące bezrobocia są trudniejsze do porównania. Liczono je wówczas w inny sposób niż dzisiaj, a informacje były niepełne. W Polsce było np. ogromne ukryte bezrobocie na wsi, którego nie obejmowały statystyki. W Stanach Zjednoczonych bezrobocie sięgnęło - według różnych szacunków - od 18 do 25 proc. Płace spadły drastycznie, np. zarobki robotników w Polsce zmniejszyły się przez trzy lata o prawie jedną trzecią (!) i dopiero w 1937 r. dorównały poziomowi sprzed kryzysu.

Za tymi suchymi liczbami kryje się bezmiar nędzy - też trudnej do wyobrażenia, bo wówczas, nawet w dobrych czasach, wszyscy żyli z naszego punktu widzenia dużo biedniej: zakup takich towarów jak buty czy radio był dużo większym wydatkiem niż dziś. Dziennikarze i socjologowie w Polsce i na Zachodzie opisywali rodziny, w których dzieliło się zapałki na czworo i jadło mięso raz w tygodniu - a i to końskie.

Ten bezmiar nieszczęść nie był wywołany wojną, upadkiem meteorytu czy kosmiczną katastrofą - tylko krachem na giełdzie. Był spektakularną klęską wolnorynkowego kapitalizmu jako instytucji. John M. Keynes - ekonomista, który dał politykom narzędzia do zbudowania państwa dobrobytu i argumenty za tym, że trzeba je zbudować - widział to bardzo wyraźnie. "Zasoby przyrody i narzędzia człowieka są tak samo płodne i wydajne, jak były - pisał w 1930 r. - Tempo naszego postępu ku rozwiązaniu materialnych problemów życia nie jest wolniejsze. Tak samo jak wcześniej jesteśmy w stanie zapewnić każdemu wysoki standard życia - wysoki w porównaniu z tym sprzed, powiedzmy, 20 lat - i wkrótce nauczymy się, jak zapewnić wszystkim jeszcze wyższy. Nasz dobrobyt nie był tylko przelotnym złudzeniem. Dziś jednak utknęliśmy w kolosalnym bagnie, myląc się w kontrolowaniu delikatnej maszyny, której działania nie rozumiemy".

Co wydawało się Keynesowi błędem, dla innych było złowrogim absurdem. Nietknięte fabryki i statki stały bezczynnie, a ich załogi szły na bezrobocie. Zboże, kawę czy cukier palono w magazynach albo topiono w portach, żeby podtrzymać spadające ceny - chociaż obok bezrobotni nie mieli co jeść. "W trzech największych potęgach przemysłowych - pisał Keynes - 10 mln robotników stoi bezczynnie".



Rynek okiełznany

W podręcznikach historii można przeczytać, że Wielki Kryzys utorował Hitlerowi drogę do władzy, a wielu ludzi zarówno w krajach biednych, jak i bogatych przekonał, że stalinowski ZSRR ma receptę na szybki rozwój gospodarczy. To prawda. Rzadziej jednak można przeczytać, że zmienił także postrzeganie kapitalizmu na Zachodzie. Pokoleniu Wielkiego Kryzysu to rynek wydawał się irracjonalny, marnotrawny i niesprawiedliwy, a państwo - dzięki redystrybucji, która część bogactwa jednostek miała przekazywać masom biedaków, dzięki aktywnej polityce społecznej i racjonalnemu planowaniu gospodarczemu - przynosiło nadzieję. Wykorzystywali to zarówno komuniści, jak i faszyści, bo i jedni, i drudzy obiecywali ludziom bezpieczeństwo - wyzwolenie od chaosu wolnego rynku. Warto dziś przypomnieć, że obie te obietnice mogły się wówczas wydawać całkiem realne. Za rządów Hitlera niemiecki PKB na głowę mieszkańca rósł w imponującym tempie ponad 6 proc. rocznie. ZSRR chwalił się wyeliminowaniem bezrobocia oraz gigantycznymi piecami Magnitogorska i zaporą Dnieprostroju. Wielu ludzi - w tym bardzo inteligentnych ludzi - jeszcze nie wiedziało, jak nieludzkie są totalitaryzmy i jak iluzoryczne są ich sukcesy.

Keynes pokazywał liberalnej demokracji drogę wyjścia z politycznej pułapki. W 1936 r. pisał, że nowe, opiekuńcze funkcje państwa są możliwe do osiągnięcia bez niepotrzebnego ograniczenia przestrzeni indywidualizmu, prywatnej inicjatywy w gospodarce i osobistej wolności. Morał: żeby mieć powszechny dobrobyt i bezpieczeństwo socjalne, nie trzeba rezygnować ani z demokracji, ani z rynku.

Taką drogę pokazywał Amerykanom New Deal Roosevelta, chociaż sam prezydent nie był wyznawcą Keynesa. Panowie nie przypadli sobie do gustu, a ich pierwsze spotkanie w 1938 r. trwało krótko - zaledwie 58 minut - i nie było udane. Rozczarowany Roosevelt miał powiedzieć potem współpracownikowi: "Zostawił mnie z kłębowiskiem liczb. To chyba matematyk, a nie specjalista od ekonomii politycznej". Keynes pochwalił jednak New Deal. Jego autorom miał powiedzieć po wizycie u prezydenta: "Dzięki jednemu dolarowi wydanemu na zasiłki albo prace publiczne, albo na cokolwiek innego, wytwarzacie cztery dolary dochodu narodowego" (bo zatrudnieni przy robotach publicznych bezrobotni wydadzą zarobki na jedzenie i ubranie, przez to dając zatrudnienie innym; na podobnej idei opiera się dziś pakiet stymulacyjny Obamy).

New Deal był w istocie chaotyczną plątaniną pomysłów, mniej lub bardziej udanych. Była tu budowa autostrad, szkół i mostów; wprowadzenie pierwszego systemu powszechnych ubezpieczeń społecznych i emerytur; narzucenie ponad stu branżom przemysłu wyśrubowanych (jak na owe czasy) standardów prowadzenia interesów, które obejmowały m.in. płacę minimalną, humanitarne zasady zatrudniania dzieci i kobiet czy ograniczenia w liczbie godzin pracy. Z drugiej strony np. administracja naciskała przedsiębiorców, żeby nie obniżali płac - co w sytuacji kryzysu zwiększało bezrobocie, chociaż ci, którzy jeszcze mieli pracę, nadal zarabiali dobrze. Nawet jednak bardzo krytycznie nastawieni do Roosevelta historycy - tacy jak autorka wydanej niedawno historii Wielkiego Kryzysu Amity Shlaes - przyznają, że zasięg tych przedsięwzięć był imponujący: w 1934 r. dzięki CWA (administracji robót publicznych) powstały aż 4 mln miejsc pracy przy budowie dróg, mostów i parków. W lutym tego samego roku różne formy państwowej pomocy objęły 8 mln rodzin, czyli 22 proc. Amerykanów (Polacy kryzys musieli przecierpieć - ubogiego państwa nie było stać ani finansowo, ani organizacyjnie na równie wielkie przedsięwzięcia).



New Deal, a potem boom

Być może New Deal nie był najlepszą drogą wyjścia z kryzysu. Do dziś spierają się o to historycy. W dłuższej perspektywie jednak zarówno New Deal, jak i inspirowana teoriami Keynesa polityka w Europie - czy to w latach 30., czy po wojnie - okazały się wielkim historycznym sukcesem. Polityka pełnego zatrudnienia, ubezpieczenia socjalne, gwarantowane przez państwo emerytury - wszystko to, zrodzone z odpowiedzi na Wielki Kryzys, zapewniło demokracjom Zachodu spokój społeczny i sprawiło, że komunizm stał się znacznie mniej atrakcyjny dla Europejczyków. Zarówno wysokie podatki, jak i rozbudowa świadczeń socjalnych nie przeszkodziły rozwojowi gospodarki. Po wojnie przez niemal 30 lat - aż do kryzysu naftowego w 1973 r. - Stany Zjednoczone i Europa Zachodnia cieszyły się bezprecedensowym gospodarczym boomem, o którym dziś trudno im nawet marzyć. Można tylko żałować, że ze względów od Polaków zgoła niezależnych nie mogliśmy wziąć w nim udziału.

Ta historia dziś - w czasach kolejnego głębokiego kryzysu - dodaje jednak otuchy. W latach 30., w otchłani Wielkiego Kryzysu, nie brakowało głosów, że każde nałożenie więzów na nieobliczalne kaprysy rynku prowadzi do politycznej i gospodarczej katastrofy. Społeczeństwo dobrobytu, którego twórcy wyciągnęli lekcję z tamtych doświadczeń, dowodzi, że to zwyczajnie nieprawda.

źródło: http://wyborcza.pl/1,97559,7333178,Wielki_Kryzys_po_80_latach__Kapitalizm_z_ludzka_twarza.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz