Pokazywanie postów oznaczonych etykietą II wojna światowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą II wojna światowa. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 13 grudnia 2009

Ostatnia misja Kalksteina

Ostatnia misja Kalksteina
Adam Zadworny
2009-12-12, ostatnia aktualizacja 2009-12-11 19:49


Bohater wywiadu AK, agent gestapo, pisarz, esesman, pijak i mitoman, uwodziciel, kapuś bezpieki. Ludwik Kalkstein nie umarł - jak sądzono - w latach 80. w Paryżu. Jeszcze w latach 90. prowadził bibliotekę w Monachium

Losy Kalksteina od lat próbują odtworzyć historycy, dziennikarze i służby specjalne. Trop urywa się w listopadzie 1981 r., kiedy to - jako Ludwik Ciesielski, to jego 16. nazwisko - wyjeżdża z PRL.

Prywatne śledztwo Kiszczaka

Umarł w Paryżu w latach 80. - taka wiadomość dotarła do jego warszawskiej rodziny. Nikt jednak nie odnalazł grobu. Szczeciński IPN, który w 2007 r. umorzył pięcioletnie śledztwo w sprawie śmierci Grota, ustalił tylko przedostatni polski adres Kalksteina. IPN liczył, że Kalkstein mógł znać niewyjaśnione do dzisiaj okoliczności śmierci gen. Grota straconego w 1944 r. w Sachsenchausen.

Z akt IPN wynika, że w 1986 r. poszukiwała go SB na zlecenie samego gen. Czesława Kiszczaka.

- To było moje prywatne śledztwo - mówił mi w ub.r. Kiszczak, który zawsze interesował się wpadką Grota. - Nie odnaleźliśmy go.

Dwa tygodnie temu historyk Andrzej Kunert ujawnił, że w połowie lat 90. Kiszczak przekazał mu dokumenty w sprawie aresztowania Grota otrzymane w latach 80. od Stasi.

O tym, że Kalkstein miał wtedy nowe życie, dowiedziałem się od Witolda Pronobisa, byłego dziennikarza Radia Wolna Europa mieszkającego dziś w Berlinie. Pronobis jest krewnym Grota ze strony matki i od lat interesował się losami zdrajców.

- Zainteresowałem się bibliotekarzem Ciesielskim, bo doszły do mnie słuchy, że ma kompromitującą wiedzę na temat PPR z czasów okupacji - wspomina Pronobis. - Opowiadał, że dlatego był w PRL prześladowany. Pojechałem do niego do domu. Nie zapomnę tego spotkania. Rozmawiał ze mną z zamkniętymi oczami. Gdy powiedziałem, że pracuję dla RWE, odrzekł, że "nie będzie mówił do tej szczekaczki", i otworzył oczy - wtedy rozpoznałem Kalksteina. Nakłaniałem go do zwierzeń. Ale on mówił tylko o Petzelcie [zwerbowany przez wywiad AK szef kancelarii niemieckiej II Floty Powietrznej], że podstawiali mu dziewczynki. Powiedział, że ma wszystko spisane, wskazując teczkę. Dodał, że nas [Wolną Europę] też rozgryzł. Znów zamknął oczy, zaczął miarowo oddychać i zasnął. Wtedy zabrałem mu zdjęcie i teczkę. Niedługo potem dowiedziałem się, że zmarł, więc przestałem się nim interesować.

Ciesielski jednak nie umarł. Po rozpoznaniu przez Pronobisa nie wychodził z domu. Jego żona Teresa Ciesielska mówiła, że nie żyje.

Urodzony 13 marca 1920 r. w Warszawie Ludwik Kalkstein-Stoliński nie pierwszy raz sfingował swoją śmierć. Jako porucznik "Hanka" w Armii Krajowej kierował znaną z brawurowych akcji grupą wywiadowczą "H", która wykradła z kasy pancernej na Okęciu plan sytuacyjny lądowisk w okupowanej Europie - m.in. za to dostał Krzyż Walecznych.

Razem z nim odznaczona została Blanka Kaczorowska "Sroka" - piękna dziewczyna, która dzięki służbowemu romansowi wykradła plany mobilizacyjne Hamburga. Zostali kochankami.

Kalkstein wpadł w kocioł gestapo w Warszawie w kwietniu 1942 r. Załamał się po kilku miesiącach śledztwa, kiedy Niemcy aresztowali jego rodziców. Wtedy gestapo rozpuściło plotkę o jego rozstrzelaniu. Jako Paul Henchel, agent gestapo 97, wciągnął do zdrady Blankę, mówiąc jej, że w gestapo jest Wallenrodem (wzięli ślub), a także szwagra - b. oficera kontrwywiadu Eugeniusza Świerczewskiego "Gensa" (jego żona, siostra Kalksteina, była zakładnikiem gestapo). Razem wsypali wielu pracowników wywiadu AK, których czekały tortury i śmierć.

Ich głównym zadaniem było dotarcie do gen. Stefana Grota-Roweckiego. Według ustaleń kontrwywiadu AK i historyków to Świerczewski 30 czerwca 1943 r. rozpoznał generała na ulicy. 25 marca 1944 r. podziemny sąd skazał trójkę zdrajców na karę śmierci. Blanka miała zginąć na ulicy, ale żołnierze AK schowali broń, widząc jej ciężarny brzuch. W czerwcu 1944 r. Świerczewski został powieszony przez AK w piwnicy przy ul. Krochmalnej.

Ścigany przez AK Kalkstein ukrywał się, w końcu został esesmanem jako Konrad Stark. Chodził w mundurze, ale nie brał udziału w żadnych działaniach zbrojnych. Po wojnie uciekł na Ziemie Odzyskane.

W 1991 r. Pronobis głęboko schował ukradzioną Kalksteinowi teczkę, w której były nazwiska 60 członków polskiego wywiadu, którzy - według Kalksteina - współpracowali z gestapo. Bo w to nie wierzy.

Ciesielski pieścił książki

3 czerwca 1945 r. władze amerykańskie przeniosły 5 tys. Polaków z obozu koncentracyjnego w Dachau do dawnych koszar wojskowych na Freimannie w Monachium. Wśród nich było 450 księży. Tak zaczyna się historia Polskiej Misji Katolickiej, która w pierwszej połowie lat 80. stała się prężnym ośrodkiem polonijnym i punktem kontaktowym dla solidarnościowych uciekinierów zaczynających nowe życie na Zachodzie.

Właśnie wtedy do Misji zgłosił się Ciesielski. Dziś w Misji nie ma już osób, które go pamiętają. Ale w jej biurze przy Hessstrasse dostaję namiary na ojca Galińskiego, który pracował w Misji w latach 80.

- Ujął mnie miłością do książek - wspomina o. Galiński mieszkający dziś w górskim miasteczku Marktschellenberg. - Pieścił je, znał się na literaturze. Nie chciał za swoją pracę pieniędzy, co nie było typowe.

Kalkstein po wojnie i rozstaniu z Blanką, zmieniając nazwiska, został nauczycielem historii w szkole podstawowej i kierownikiem spółdzielni rybackiej na Wybrzeżu. W 1946 r. przyjechał do Szczecina, gdzie jako Wojciech Świerkiewicz zrobił karierę dziennikarza i pisarza marynisty. Jego powieść "Kapitan Sydney, jeden z wielu" wydana przez Czytelnika uchodziła za autobiograficzną. Świerkiewicz opowiadał, że w czasie wojny pływał w alianckich konwojach, a także że prawa do jego autobiograficznego scenariusza kupił Hollywood. Do ZLP przyjął go Jerzy Andrzejewski.

W 1953 r. były żołnierz AK rozpoznał Kalksteina na szczecińskiej ulicy. 20 sierpnia 1953 r. zatrzymało go UB. W jego domu ubecy znaleźli podpisaną umowę na scenariusz filmowy o walce wywiadów. Warszawski sąd skazał Kalksteina na karę śmierci, którą kolejne amnestie zamieniły na 15 lat więzienia (aresztowana osiem miesięcy wcześniej w Warszawie Blanka dostała 12 lat, ale sąd zwolnił ją warunkowo w 1958 r.). Kalkstein siedział w Strzelcach Opolskich, gdzie prowadził radiowęzeł i pracował w introligatorni.

Ze strony internetowej Polskiej Misji Katolickiej: "Edward Ciesielski służył czytelnikom nie tylko poradą w wyborze lektury, lecz również nauczył się introligatorstwa i ratował wartościowe wydania".

Inteligencja świń

O. Galiński opowiedział mi o nietypowym hobby Ciesielskiego. - Pasjonował się inteligencją świń - wspomina zakonnik. - Przeprowadzał jakieś naukowe badania, prowadził zapiski.

Kalkstein hodował świnie w latach 70. Po przedterminowym zwolnieniu z więzienia w 1965 r. zaczął używać drugiego członu swojego nazwiska - Stoliński (z akt bezpieki wynika, że zarówno on, jak i Blanka Kaczorowska współpracowali z SB w więzieniu; ona także później). Chciał pisać, ale środowisko literackie odwróciło się od niego. Szukał bezpiecznej przystani, w czym pomagało mu powodzenie u kobiet. W latach 70. związał się z zamożną córką badylarza Teresą Ciesielską. Prowadzili najpierw kurzą fermę w Mysiadle, ale po rozpoznaniu przez dawnego żołnierza NSZ sprzedali majątek i przenieśli się do wsi Utrata pod Jarocinem. Założyli fermę świń. Tam odnalazł go żołnierz z grupy "H" Marian Karczewski, autor książki "Czy można zapomnieć" wydanej w latach 60. przez PAX. Namawiał do zwierzeń, bezskutecznie. W 1979 r. Kalkstein wziął ślub z Ciesielską i przyjął jej nazwisko. W listopadzie 1981 r. samotnie wyjechał do Francji. Tam ślad się urywa.

W Misji dowiedziałem się, że Teresa Ciesielska żyje w Monachium. Odnalazłem jej nazwisko w książce telefonicznej. Odebrała po siódmym dzwonku.

- Chciałbym się z panią spotkać i porozmawiać o pani mężu.

- O którym?

- O Ludwiku Kalksteinie.

- Nie spotkam się z panem. A on nazywał się Edward Ciesielski. Zmarł w 1994 r.

- Niektórzy myśleli, że w latach 80., a później w 1991 r.

- W 1994 r. zmarł naprawdę. Na raka. Nie chcę już wracać do przeszłości, zbyt wiele przeszłam. Mam już 85 lat.

- Proszę mi chociaż powiedzieć, jak to było z waszym wyjazdem na Zachód.

- Mąż chciał wyjechać z PRL, ale z jego prawdziwym nazwiskiem nie miał szans na paszport. Dlatego przyjął moje [pani Teresa z przyzwyczajenia zwracała się do Ludwika imieniem poprzedniego męża; Kalkstein zmienił więc również imię i stał się Edwardem]. Tak ich zmylił. Pojechał sam.

- Dlaczego wyjechał do Monachium?

- Nie wiem. Ja przyjechałam do niego dopiero w 1985 r. Mąż zajmował się książkami. Początkowo były w workach, a on zrobił z tego bibliotekę. Cierpiał, męczyły go wspomnienia. Mnie ta rozmowa też męczy.

- Pozostawił jakieś dokumenty, zapiski?

- Nic.

Wolałaby nie mówić

Kiedy ujawniłem o. Galińskiemu, że Ciesielski to Kalkstein, był zdziwiony, ale tylko trochę. - Czuło się, że skrywa tajemnicę - mówi. - Jeśli skierowała go do nas SB, to ma sens: wiele osób z Misji współpracowało z RWE, inni wspierali podziemie w Polsce. Ale może on, pracując za darmo, chciał odkupić grzechy?

Pronobis jest pewien, że Kalkstein w Monachium pracował dla SB: - We Francji żyje jego syn, a on jedzie do Monachium i oferując darmową pracę, wkręca się do "ośrodka dywersyjnego". Kto więc mu płaci? Ciekawe, że nigdy nie wystąpił o obywatelstwo RFN. Jako były folksdojcz i esesman dostałby je od ręki. No, ale wtedy wydałoby się, kim jest.

Dzwonię do Kiszczaka.

- Kalkstein w Monachium?! - dziwi się generał. - Nic o tym nie wiedziałem.

- Może był tam wtyczką bezpieki?

- To mógłby zrobić tylko nasz wywiad - mówi generał po chwili milczenia. - Ale ja na pewno bym o tym wiedział. A nic nie wiem.

Kiszczak przekonuje, że Kalkstein był agentem SB tylko w więzieniu, czyli do 1965 r. "Później był nieprzydatny". Jednak w aktach IPN odnalazłem dokument szczecińskiej SB z 18 lutego 1968 r. Porucznik SB Baran w tajnym raporcie do MSW opisuje odwiedziny byłego agenta gestapo: "Ponieważ nazwisko Kalkstein uniemożliwia mu normalne życie, chce wystąpić o zmianę i prosi o pomoc w tym względzie SB. Daje przy tym do zrozumienia, że chętnie dyskutowałby z nami na interesujące nas tematy z jego działalności".

Jeszcze raz dzwonię do Ciesielskiej. Gdy mówię o domniemanej współpracy jej męża z SB, zaczyna się śmiać. Kiedy wspominam, że Kiszczak twierdzi, iż w 1986 r. ich nie odnalazł, pani Teresa śmieje się jeszcze głośniej.

- Z czego żył w Monachium pani mąż?

- Wolałabym o tym nie mówić.

Nie ma grobu

Edward Ciesielski został pochowany 29 października 1994 r. w Monachium. Na pogrzebie był jego syn, który wiosną 1944 r. "uratował" życie swojej matce Blance Kaczorowskiej. Od lat mieszka na Zachodzie, we Francji został architektem.

Blanka Kaczorowska w PRL pracowała m.in. w centrali handlu zagranicznego. W 1975 r. wyjechała do Francji, ale z esbeckiej ewidencji znika dopiero w 1978 r. Wtedy właśnie, półnagą znaleźli ją na ulicy francuscy żandarmi. W 1979 r. na skutek "chronicznych stanów depresyjnych" umieszczono ją w szpitalu psychiatrycznym w La Quene en Briet (od 1942 r. męczyły ją nocne koszmary). Była w kilku szpitalach i domach opieki. W 1999 r. syn zabrał ją ze szpitala. Twierdzi, że zmarła w 2004 r., ale nie wyjawi, gdzie jest pochowana.

Według administracji monachijskiego cmentarza w 2005 r. grób Edwarda Ciesielskiego został zlikwidowany, bo nikt za niego nie zapłacił (Ciesielska żyje z pomocy społecznej). Urnę z prochami umieszczono w zbiorowej mogile.

Przed śmiercią Edward Ciesielski zwrócił się do monachijskiego sądu o przywrócenie nazwiska Kalkstein, którego nie używał od 1940 r., kiedy to został wywiadowcą.

źródło: http://wyborcza.pl/1,75478,7357739,Ostatnia_misja_Kalksteina.html?as=3&ias=3&startsz=x

W Powstaniu Warszawskim nikt nie miał głowy do Żydów

W Powstaniu Warszawskim nikt nie miał głowy do Żydów
Barbarą Engelking* i Dariuszem Libionką**
2009-12-07, ostatnia aktualizacja 2009-12-04 19:42

Gdyby Krzysztof Baczyński przeżył i zgłosił po wojnie akces do UB, mówiono by, że to jeden z Żydów z UB. Ale skoro zginął bohatersko, to jest Polakiem - rozmowa z autorami książki "Żydzi w powstańczej Warszawie"
Anna Bikont: "W Warszawie - pisała moja mama w świadectwie pozostawionym w Żydowskim Instytucie Historycznym - bałam się opuścić schronienie, starałam się nie wychodzić dniem na ulicę. Na moje szczęście po dwóch miesiącach wybuchło Powstanie. Zgłosiłam się do sztabu AK na Świętokrzyskiej i zostałam łącznikiem kanałowym". Moja mama nikomu nie ujawniła w Powstaniu, że jest Żydówką.

Barbara Engelking: Nie spotkała nikogo znajomego?

Naczelnika więzienia. Siedziała jako młoda dziewczyna za komunizm, on ją bardzo lubił. Wykrzyknął: "Ty żyjesz?!". Ale nie tym tonem, o jakim czyta się w relacjach Żydów, którzy po wojnie wracali do swych mieszkań, tą mieszaniną zdziwienia i groźby. Niesamowicie się ucieszył.

Engelking: Czyli mama miała pozytywne doświadczenie?

Ale i tak nikomu się nie ujawniała, na wszelki wypadek. A jak inni Żydzi?

Engelking: Z reguły nie wyciągali swojej niearyjskiej tożsamości. Albo siedzieli dalej schowani za przysłowiową szafą.

To było możliwe w czasie Powstania?

Engelking: To było trudne. Często ukrywający się bali się wychodzić na miasto, ale nie mieli wyboru, tracili kontakt z kimś, kto im pomagał, przynosił pieniądze, bo ten utknął w innej części miasta. Ale też duża grupa Żydów chciała walczyć. Wtedy stawali przed dylematem, czy się ujawniać jako Żydzi.

Dariusz Libionka: Część funkcjonowała wcześniej na aryjskich papierach i włączali się do różnych formacji, od skrajnej prawicy do skrajnej lewicy. Najczęściej jako Polacy, choć zawsze można wskazać przykłady, że było odwrotnie.

Żołnierze Żydowskiej Organizacji Bojowej, którzy przeżyli powstanie w getcie, zgłosili się do AK jeszcze przed Powstaniem 1944 r. Oficer, który miał ich szkolić, "przybył na punkt jeden raz, ale w stanie zupełnie nietrzeźwym". To zwyczajny obraz konspiry czy ten oficer nie chciał współpracować z Żydami?

Libionka: To drugie. Dlaczego nie było w Powstaniu żydowskiego oddziału powstańczego, a był oddział głuchoniemych czy oddział Słowaków? Na papierze wszystko zostało ustalone, jakiś zalążek nawet powstał. Rozeszło się z powodu zaniechania czy niechęci jednego człowieka.

Engelking: Podjęto decyzję, zapewne podyktowaną poprawnością polityczną. Jak przyszło do realizacji - nie było chętnych.

Libionka: Utworzenie grupy wojskowej z ludzi, którzy się ukrywają, było trochę surrealistyczne. Ale z symbolicznego punktu widzenia byłoby ważne. Może gdyby lepiej przyswojono dzieło Adama Mickiewicza...

Odtrąca ich AK, przyciąga AL.

Libionka: Grupę ŻOB-u skierował do Armii Ludowej Aleksander Kamiński.

Dlaczego redaktor naczelny "Biuletynu Informacyjnego" AK, legendarna postać Szarych Szeregów, kieruje ich do AL?

Libionka: Kamiński, niestrudzony orędownik spraw żydowskich w Komendzie Głównej AK, musiał słyszeć o incydentach antyżydowskich, które miały miejsce, gdy Żydzi wychodzili z ukrycia. Wiedział, że 1 sierpnia z rąk powstańców zginął Jerzy Grasberg, który przynosił mu z getta materiały do "Biuletynu". Ale też część członków ŻOB-u czuła się bliższa AL. To, co się działo przez miesiące ich ukrywania po powstaniu w getcie, ta ambiwalencja AK wobec szczątków ŻOB-u, było wypychaniem ich poza obszar walki o niepodległość, w stronę lewicy komunistycznej.

Engelking: Przeczytałam tomy relacji z Powstania, publikowanych i niepublikowanych. Z pewnością doświadczenie to było tak traumatyczne, że warszawiacy, zajęci budowaniem barykad, nie mieli głowy, by pochylić się nad sprawą iluś Żydów, którzy przyłączyli się do Powstania. Militarnie to nic nie zmieniało. Ale robi wrażenie, jak bardzo ludność cywilna Warszawy nie zauważyła, że Żydzi wyszli z ukrycia. Na palcach jednej ręki, dosłownie, pojawiają się w kilku wspomnieniach Żydzi, najczęściej ci uratowani z obozu na Gęsiej.

Trudno nie wspomnieć przywołanej w waszej książce sceny jak z filmu: na Franciszkańskiej 12 koczują w podwórzu Żydzi z Gęsiówki i jeden z nich, młody tenor z opery w Salonikach, śpiewa arie, a szczególnym wzięciem cieszy się jego wykonanie "Ave Maria".

Engelking: Żydzi z Gęsiówki byli widoczni, bo byli egzotyczni - Węgrzy, Grecy, Francuzi. Widoczni także dosłownie, bo w pasiakach.


Skąd się wzięli w Warszawie?

Libionka: Obóz na Gęsiej był filią obozu koncentracyjnego na Majdanku i miejscem przetrzymywania kilku tysięcy Żydów pochodzących z okupowanych krajów. Gdy 5 sierpnia dwie kampanie harcerskiego batalionu "Zośka" wsparte zdobycznym czołgiem przypuściły szturm na Gęsią, było tam jeszcze przy życiu 365 osób. Żydów polskich było 89, w większości byli to więźniowie Pawiaka.

Ilu przeżyło?

Libionka: Wiemy o tych, którzy zostali przyjęci do "Zośki", do "Parasola" i innych oddziałów. Większość się rozproszyła. Po kapitulacji Starówki, a później Żoliborza i Śródmieścia trudno było im się ukryć. Kilku Żydów nie z Polski napisało po wojnie relacje, o tych wiemy na pewno, że przeżyli. Żydów polskich przeżyło więcej.

Jak z perspektywy waszej wiedzy przedstawia się opublikowany w "Gazecie" 15 lat temu tekst Michała Cichego o mordach dokonanych na Żydach w 1944 r.? Wtedy wzbudził ostre kontrowersje.

Engelking: To był bardzo ważny tekst, potrzebny, bo wywołał temat.

Libionka: Wywołał niezdrowe zainteresowanie i powszechne oburzenie. Może przez bardzo nieszczęśliwy, skandalizujący tytuł - "Polacy - Żydzi. Czarne karty powstania" - bo sam tekst był pisany ostrożnie, autor korzystał z wielu źródeł. No i data publikacji - tekst ukazał się w chwili, gdy przygotowywano się do 50. rocznicy Powstania. A jeszcze wcześniej padły niefortunne sformułowania w recenzji Cichego z pamiętnika żydowskiego policjanta Calela Perechodnika.

Cichy przedstawił dwa zbiorowe mordy dokonane na Żydach. Są liczne świadectwa potwierdzające, że w nocy z 11 na 12 września w domach przy ulicy Prostej 4 i Twardej 30 doszło do makabrycznych zabójstw dokonanych przez kilku powstańców na kilkunastu Żydach, wśród których były kobiety i dzieci. Drugiego mordu, na grupie 30 Żydów, miał dokonać na ulicy Długiej 25 oddział NSZ ze Starego Miasta.

Cichy zastrzegał, że to nie jest pewne, że opiera się tylko na jednym świadectwie.

Libionka: Jego autor, współpracownik "Żegoty", mógł wydawać się wiarygodny. Ale tego mordu nie było, nie ma potwierdzenia w żadnej innej relacji powstańczej. Tekst Cichego, no i fakt, że ukazał się w "Gazecie Wyborczej", ustawił dyskusję. Z czasem punktem centralnym stało się wyzwolenie Gęsiówki i sceny polsko-żydowskiego braterstwa. To miał być kontrapunkt do "czarnych kart".

Jak piękna postać Ireny Sendlerowej nagłośniona dopiero jako reakcja na Jedwabne?

Libionka: Coś podobnego. My staramy się pokazać całe spektrum postaw. Do każdego przekazu - czy to polskiego, czy żydowskiego - o incydentach antyżydowskich staraliśmy się podchodzić krytycznie. Ale też opublikowaliśmy relację powstańca biorącego udział w szturmie Gęsiówki będącą integralną częścią "Pamiętników" żołnierzy "Zośki", która jakoś nie miała szczęścia ujrzeć wcześniej światła dziennego. Odnoszę jednak wrażenie, że nie ma zainteresowania pracą naukową, jest natomiast zainteresowanie skrajnościami. Przynajmniej gdy chodzi o sprawy polsko-żydowskie.

To naturalne, że się zapamiętuje skrajności. Z waszej książki najmocniej utkwiła mi w pamięci postać Władysława Kowalskiego, który uratował kilkudziesięciu Żydów. I jeszcze to anonimowe nazwisko!

Engelking: To prototyp anonimowego bohatera. A zaczęło się przypadkowo. Przed wojną pracował w Philipsie. Ktoś załatwił pieniądze od firmy dla jednej z byłych pracownic, która znalazła się w getcie. Podjął się ich zaniesienia. Tak przejął się tym, co tam zobaczył, że zaczął szukać Żydów, którym mógłby pomóc. Wyprowadził najpierw 12 Żydów z getta, umieścił u siebie w domu, oni wyrabiali zabawki, które sprzedawał. W czasie Powstania przygarnął następnych i przerzucał ich z jednej piwnicy do drugiej. Po jego upadku pozostał z nimi w piwnicach do wyzwolenia Warszawy.

Wiecie coś o jego dalszych losach?

Engelking: Ożenił się po wojnie z Leokadią Bucholc, która straciła męża - pomagał wcześniej im obojgu - i wyjechał z nią do Izraela. Był jednym z pierwszych, którzy dostali medal "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata".

Po to, by napisać książkę o Żydach w Powstaniu, trzeba najpierw ustalić, kto jest Żydem. Piszecie, że nie będziecie się zajmować Krzysztofem Kamilem Baczyńskim.

Libionka: Bo on uznawał się za Polaka.

Jak wielu warszawiaków, którzy zginęli w getcie i w obozach zagłady jako Żydzi. Miłosz pisał, że Baczyński był doskonale świadomy, iż jego miejsce jest w getcie, i że "z pełną świadomością składał z siebie ofiarę ojczyźnie, wiedząc zarazem, że ta ojczyzna go nie chce".

Libionka: Gdyby Baczyński przeżył i zgłosił akces do milicji czy do UB, doszukano by się jego żydowskiej matki i skrupulatnie zaklasyfikowano jako jednego z Żydów z UB. Ale ponieważ Krzysztof Kamil zginął śmiercią bohaterską, w dodatku jako wielki poeta, to jest Polakiem. A poważnie...

Engelking: ...to nie chcieliśmy wyciągać ludziom pochodzenia, narzucać im tożsamości, której nie chcieli. Nie jesteśmy w tym konsekwentni, ale staraliśmy się trzymać jakichś kryteriów - że ktoś był w getcie, że się ukrywał. Większość Żydów, którzy zginęli w czasie Powstania, zginęła jako Polacy. To nie był dobry klimat do coming outu. Cytujemy wiele relacji, jak np. łączniczki AK Alicji Zipper, która walczyła na Starówce: "Wyczuwaliśmy się jako Żydzi, ale nigdy o tym ze sobą ani z osobami trzecimi nie rozmawialiśmy".

Powstanie miało swoją dynamikę. Euforia trwała kilka dni. Dość szybko dotarło do mieszkańców Warszawy, że walka jest przegrana, że znowu pojawią się Niemcy. Los ludności cywilnej był koszmarem, narastało zniechęcenie, rozgoryczenie, niechęć. Zdarzało się, że Polacy wydawali Żydów po klęsce Powstania, przy wychodzeniu z Warszawy, w obozie w Pruszkowie. To trudny temat i wciąż my, Polacy, mamy z tym problem. Stąd pewnie naszą książkę można kupić w japońskim Amazonie, a w Muzeum Powstania Warszawskiego nie jest sprzedawana.

Libionka: Problem mają raczej osoby i instytucje narzucające swoją wizję Powstania, którą bezkrytycznie akceptuje również, a może zwłaszcza, młode pokolenie. A temat "Żydzi w Powstaniu" nie bardzo nadaje się na patriotyczną czytankę.

Icchak Cukierman "Antek" apelował 3 sierpnia do pozostałych przy życiu Żydów: "Wstępujcie do szeregów powstańczych. Przez bój do zwycięstwa, do Polski wolnej, niepodległej, silnej i sprawiedliwej". Apel ŻOB-u wydrukowała po pewnym czasie prasa powstańcza, ale nie wywołał on żadnego odzewu. Nie ma też w tej prasie żadnych nawiązań do powstania w getcie. Rozgrywała się ostatnia bitwa o wolną Polskę, nikt nie miał głowy do Żydów. Ja tego nie potępiam, ja tylko żałuję, że tak się stało.

Rozmawiała Anna Bikont

* Barbara Engelking -

z wykształcenia psycholog, dr hab., pracuje w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, gdzie kieruje Centrum Badań nad Zagładą Żydów

**Dariusz Libionka - historyk, adiunkt w Centrum Badań nad Zagładą Żydów, redaktor naczelny wydawanego przez nie rocznika naukowego „Zagłada Żydów. Studia i Materiały”, kierownik działu naukowego Państwowego Muzeum w Majdanku

Barbara Engelking, Dariusz Libionka, "Żydzi w powstańczej Warszawie [Barbara Engelking, Dariusz Libionka, "Żydzi w powstańczej Warszawie] ", Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2009

http://wyborcza.pl/1,97737,7333125,W_Powstaniu_Warszawskim_nikt_nie_mial_glowy_do_Zydow.html?as=1&ias=2&startsz=x